https://rebelya.pl/post/5350/list-otwarty-do-minister-nauki-w-obronie-filozo
https://rebelya.pl/post/536/marek-dukaczewski-czowiek-kwasniewskiego-s
https://rebelya.pl/post/536/marek-dukaczewski-czowiek-kwasniewskiego-sikors

To właśnie Dukaczewski w wywiadzie dla „Polska. The Times” wskazał na Jarosława Kaczyńskiego, jako odpowiedzialnego za katastrofę smoleńską. Chyba nie trzeba dodawać, kto tę absurdalną tezę powtarzał do znudzenia w telewizji i zbijał na niej kapitał polityczny.
 
 
Gen. Marek Dukaczewski to modelowy przykład funkcjonariusza zaczynającego karierę w minionej epoce (według raportu z weryfikacji WSI przeszedł w 1989 r. szkolenie GRU w ZSRS), pracującego na zagranicznych placówkach m. in. w USA, który po 1989 r. robił szybką karierę w III RP. Był m.in. attaché wojskowym w Norwegii i szefem wojskowych służb, pracował w BBN. W mediach brylował jako czołowy ekspert do spraw bezpieczeństwa państwa. Ostatnio mogliśmy go oglądać w TVN 24 komentującego sytuację i nastroje w Korei Północnej po śmierci wodza Kim Dzong Ila.
Podobnym przykładem w cywilnych służbach jest postać gen. Gromosława Czempińskiego, o którym głośno zrobiło się w związku z jego zatrzymaniem w śledztwie dotyczącym nieprawidłowości i korupcji przy prywatyzacji STOEN-u.
O Marku Dukaczewskim znów stało się głośno tuż przed świętami. „Rzeczpospolita” napisała, że były szef WSI ma być doradcą Ruchu Palikota w Sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych.
Tym sposobem człowiek, którego były szef cywilnego kontrwywiadu i poseł PO Konstanty Miodowicz chciał zamknąć jako „straszaka w rezerwacie postkomunizmu” zostanie doradcą w „rezerwacie na Wiejskiej” partii, która do znudzenia powtarza slogany o nowoczesnej Polsce.
Dukaczewski o sobie
Zacznijmy od początku. W książce „Długie ramię Moskwy” historyk Sławomir Cenckiewicz cytuje znajdujący się w zbiorach IPN własnoręcznie napisany życiorys Marka Dukaczewskiego z 1976 r. „W 1961 r. wstąpiłem do ZHP. W latach 1966 – 1971 byłem uczniem Technikum Nukleonicznego. W 1966 r. wstąpiłem do ZMS, gdzie pełniłem funkcję przewodniczącego koła, wiceprzewodniczącego Zarządu Szkolnego ds. ideowych, przewodniczącego Zarządu Szkolnego. W 1971 r. rozpocząłem studia w Wojskowej Akademii Technicznej na Wydziale Cybernetyki. Wstąpiłem do Koła Młodzieży Wojskowej, byłem członkiem Zarządu Koła i jednocześnie instruktorem Komendy Chorągwi Mazowieckiej oraz członkiem Wojewódzkiego Kręgu Instruktorskiego – pisał 24-letni wówczas Dukaczewski.
Rok wcześniej wstąpił do PZPR i jak sam zapisał, „w związku z reorganizacją ruchu młodzieżowego został członkiem ZSMP”. W ankiecie personalnej późniejszy szef WSI deklarował się jako ateista. Wojskowe służby odznaczały się hermetycznością, a wysocy oficerowie często pochodzili z rodzin ugruntowanych ideologicznie, mających już związek z wojskiem.
Nie inaczej jest w przypadku gen. Marka Dukaczewskiego. Jego ojciec Zdzisław, rocznik 1926, był porucznikiem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. W latach 1945-1955 pracował w Urzędzie Bezpieczeństwa w Żyrardowie, potem w Warszawie, Ciechanowie i Płocku. Uczestniczył w działaniach represyjnych m.in. wobec członków młodzieżowej organizacji „Dzieci Ziemi Płockiej”.
MI-6 o Dukaczewskim
 
Nazwisko Dukaczewskiego pojawia się również w archiwach Stasi, do których dotarł brytyjski wywiad MI-6. Obok gen. Bolesława Izydorczyka i Konstantego Malejczyka Dukaczewski figuruje jako jeden z szefów WSI, „bezpośrednio zaangażowanych w działalność wywiadowczą przeciwko Wielkiej Brytanii i Stanom Zjednoczonym już po upadku komunizmu w Polsce”.
Korporant Dukaczewski
– Dukaczewski był typowym przedstawicielem korporacji WSI – ocenił w swojej książce Sławomir Cenckiewicz. – Nie akceptował ani porządków Rusaka, ani tym bardziej nawoływań do przeprowadzenia głębokiej restrukturyzacji czy likwidacji służb wojskowych – wyjaśnia historyk. Na czym miały polegać porządki Rusaka? Nic nadzwyczajnego. Ten szef WSI z doświadczeniem kierowania krakowską delegaturą UOP nie ukrywał swojego stosunku do służb wojskowych, o których kondycji mówił, że „budziła przerażenie”.
Czym gen. Tadeusz Rusak podpadł gen. Dukaczewskiemu i spółce? Wykazał się niezrozumieniem „interesu służby” i brakiem „solidarności koleżeńskiej”. Gdy w szafie jednego z żołnierzy odnalazł dokumenty potwierdzające udział oficerów WSI w handlu bronią i relacjach z terrorystą Monzerem al-Kassarem, skierował zawiadomienie do prokuratury.
Później w jednym z wywiadów gen. Rusak wyraźnie sugerował (chociaż nazwiska oczywiście nie podał), że za umarzaniem w prokuraturze kolejnych doniesień odnośnie przestępstw popełnianych przez pracowników WSI stoi nie kto inny jak Marek Dukaczewski razem ze swoimi ludźmi.
Ocenę Sławomira Cenckiewicza łatwo zrozumieć „biorąc pod uwagę okres, kiedy gen, Marek Dukaczewski szefował WSI. Było to w latach 2001-2004 i 2004-2005. Na początku swojego szefowania stwierdził, że „w ciągu 12 lat nie udało się wytworzyć mechanizmów, które gwarantowałyby, że służby nie będą się wikłać w polityczne rozgrywki”.
Z ust obecnego prezesa stowarzyszenia SOWA musiało to brzmieć jak ponury żart. Ten wieloletni oficer Zarządu II i WSI był również urzędnikiem Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, a po 1997 r nazywano go „nieformalnym łącznikiem” między prezydentem a służbami. Co robił taki nieformalny łącznik? – Zbierał dla prezydenta informacje o niektórych przedsięwzięciach służb – pisała 10 lat temu „Rzeczpospolita” o pałacowej aktywności Marka Dukaczewskiego.
W latach 1997-2001, kiedy był podsekretarzem stanu w BBN mówiono o nim „jeden z najbardziej zaufanych ludzi prezydenta”. Kwaśniewski nie stracił przeglądu informacji pochodzących z WSI nawet za czasów AWS. Chociaż Dukaczewskiego już tam nie było, zostali przecież jego koledzy. Bliskie relacje z prezydentem przydały mu się, gdy na WSI chciał się zamachnąć… Zbigniew Siemiątkowski.
Szef WSI lustruje na dziko
„Częściowa likwidacja WSI polegająca m.in. na wyłączeniu z nich działalności wywiadowczej i podporządkowanie jej służbom cywilnym – to jeden z postulatów, jakie znalazły się w raporcie „Opcja 2001”. Materiał został przygotowany rok wcześniej przez zespół ds. cywilnej i demokratycznej kontroli nad służbami specjalnymi Rady Krajowej SLD.
Przeciwko proponowanym przez nich rozwiązaniom zaprotestował Marek Dukaczewski, którego zdanie jak się później okazało podzielali również Bronisław Komorowski i Aleksander Kwaśniewski.
Najsłynniejsza historia z Dukaczewskim w roli głównej to „dzika lustracja” jakiej dopuścił się wobec płk. Mieczysława Tarnowskiego. Tym samym wiceszef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego musiał pożegnać się z generalskimi szlifami.
„Tarnowski od 1978 do 1990 r. był tajnym współpracownikiem wojskowych służb specjalnych o kryptonimie „Alfa”, do czego nie przyznał się w oświadczeniu lustracyjnym z 1998 r. – napisał Dukaczewski do szefa ABW Andrzeja Barcikowskiego. Szef WSI złamał tym samym wszelkie procedury lustracyjne. Skutkiem tej „dzikiej lustracji” było nie tylko pożegnanie się płk. Tarnowskiego z awansem, ale również jego odejście z ABW.
Atak Dukaczewskiego był prawdopodobnie dalszym ciągiem walki z Rusakiem. – Sprawa pośrednio uderzała w gen. Rusaka, który od 1990 r. współpracował z płk. Tarnowskim w krakowskim UOP – tłumaczy Sławomir Cenckiewicz.
Ten bezprawny krok ściągnął na Dukaczewskiego zainteresowanie prokuratury, a w listopadzie 2004 r. został zawieszony w sprawowaniu funkcji szefa WSI, bo członkowie sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych nie chcieli wydać jakiejkolwiek opinii na jego temat. Dukaczewskiemu kończyła się kadencja, a wstrzymywanie się komisji od wydania opinii blokowało jej przedłużenie. W grudniu posłowie udzielili Dukaczewskiemu pozytywnej opinii, a z pomocą szefowi WSI mieli przyjść przedstawiciele lewicy: Aleksander Kwaśniewski i Jerzy Szmajdziński.
Teczki czyli WSI walczy o swoje
Odpowiedzi na pytanie, dlaczego Dukaczewski „uprzejmie doniósł” na Tarnowskiego, szukał także dziennikarz Jarosław Jakimczyk. – Dukaczewski mógł zablokować awans Tarnowskiego, bo tak naprawdę szef WSI jest strażnikiem tajnego archiwum PRL. Realna siła Dukaczewskiego wynika z jego dostępu do najbardziej tajnych dokumentów wojskowych służb specjalnych PRL, w tym teczek personalnych dawnych oficerów i tajnych współpracowników – napisał w tekście z kwietnia 2004 r. zatytułowanym „Strażnicy okrągłego stołu”.
– Podczas, gdy wyczyszczono (a przynajmniej mocno przetrzebiono) archiwa cywilnych służb specjalnych i zniszczono (na polecenie gen. Jaruzelskiego) większość protokołów posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR z lat 80., tajne archiwa dawnego Zarządu II (wywiadowczego) Sztabu Generalnego WP ocalały. Tym należy tłumaczyć wyjątkową pozycję w III RP generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. Wiedzą oni po prostu, jaką bronią są teczki WSI i do kogo można z tej broni strzelać – pisał Jakimczyk w tygodniku „Wprost”.
Wydaje się, że gen Dukaczewski na uderzeniu w płk. Tarnowskiego piekł przynajmniej jeszcze jedną pieczeń. Zdaniem Jakimczyka, Tarnowski naraził się Dukaczewskiemu „przede wszystkim tym, że nawiązał zbyt bliskie kontakty z najbliższymi współpracownikami prezydenta Kwaśniewskiego – szefem gabinetu prezydenta Markiem Ungierem oraz szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego Markiem Siwcem”. Kancelaria Prezydenta była po prostu terenem Dukaczewskiego.
Jak Dukaczewski blokował teczkę Kiszczaka
Gdy służby zostały zobligowane do przekazania archiwaliów Instytutu Pamięci Narodowej, władze wojskowych służb zadbały, aby nie odebrano im cennego kapitału zgromadzonego w teczkach. W „Długim ramieniu Moskwy” czytamy słowa przedstawiciela WSI płk. Stanisława Mańczyńskiego, który jasno stwierdził, że „chronione mają być dane wszystkich żołnierzy, począwszy od czasów Informacji Wojskowej, którzy realizowali zadania na rzecz wywiadu i kontrwywiadu”.
Wcześniej, w lutym 2001 r. wiceminister obrony narodowej Bronisław Komorowski apelował do szefa IPN Leona Kieresa, aby przekazywane przez wojsko materiały traktować „stosownie do posiadanej klauzuli”. Co oznaczała w rzeczywistości ta prośba? – Chodziło o wymuszenie na IPN deklaracji, że utrzyma klauzule tajności nadane wcześniej przez WSI, przez co historycy nie mieliby do nich dostępu – wyjaśnia Sławomir Cenckiewicz.
W ten oto sposób IPN został właścicielem akt. Ale faktycznym ich dysponentem pozostał szef WSI. Co to oznaczało przekonał się cytowany wyżej Jakimczyk. – Dziennikarz „Wprost” nie mógł obejrzeć akt personalnych gen. Czesława Kiszczaka, który zanim został szefem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w 1981 r., od końca II wojny światowej służył w wojskowych służbach specjalnych. Kiszczak kierował wywiadem wojskowym w 1976 r., gdy obecny szef WSI stawiał pierwsze kroki w działalności szpiegowskiej. Poprzez włączenie akt swojego byłego zwierzchnika do zbioru zastrzeżonego Dukaczewski uniemożliwił wiarygodne wyjaśnienie zagadki metamorfozy potężnego szefa tajnej policji w architekta „okrągłego stołu” – opisywał w kwietniu 2004 r.
Obsesja tajności
O blokowaniu akt przez oficerów WSI mówił w jednym z niedawnych odcinków „Superwizjera” emitowanego w TVN Sławomir Cenckiewicz. Program zatytułowany „Skok na kasę”. Pokazuje operację, którą wywiad wojskowy PRL zaczerpnął od sowieckich służb wojskowych GRU. Pomysł wydawał się prosty. Zatrudnieni pod przykryciem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych agenci i współpracownicy wojskowego wywiadu, szukali za granicą spadków po zmarłych polskich obywatelach. Dane przekazywali do centrali w Warszawie.
Takim przykładem jest werbunek na nielegalnego kuriera Zarządu II Sztabu Generalnego Tadeusza Mrówczyńskiego ps. Laufer., który w Kanadzie przejął spadek po polskim obywatelu żydowskiego pochodzenia.
– Znam tę sprawę, ale uzasadnienie tej sprawy, powód dla którego tego typu przedsięwzięcia robiono, wynika z realizacji pewnych działań operacyjno-rozpoznawczych, o których nie mogę mówić – stwierdził gen. Dukaczewski w reportażu Marcina Mamonia i Piotra Litki, pytany o sprawę Laufra.
Ta wypowiedź pokazuje doskonale sposób działania „wojskówki” jeśli chodzi o ochronę faktów z przeszłości. – Ten relatywizm w stosunku do komunizmu powoduje, że ludzie chcący pisać prawdę mają problem, żeby się przebić – tłumaczy w tym samym materiale Sławomir Cenckiewicz.
Jako historyk opiera się na wiedzy empirycznej i nie opisuje losów wywiadu wojskowego PRL patrząc w niebo. Z drugiej strony ma wojskowego z generalskimi pagonami z orłem w koronie. – Słowo przeciwko słowu – mówi. Otwiera tym samym szerszy wątek. Zachowanie „wojskówki” po powstaniu IPN.
Relacje WSI z IPN można nazwać specyficznymi. Wskutek działań „wojskowych służb panował w nich klincz. – Charakterystyczna była aura tajemniczości i wręcz obsesyjnego traktowania przekazanych do instytutu akt jako niemal z definicji tajnych. WSI i ich polityczni sojusznicy zdołali narzucić ten sposób myślenia niejednemu urzędnikowi IPN, który dla świętego spokoju był w stanie utrzymać klauzule tajności na każdej teczce z napisem WSW lub Zarząd II Sztabu Generalnego – napisał w swojej książce gdański historyk.
Cenckiewicz dodaje, że umiejętnie taką atmosferę podsycał gen. Dukaczewski. – Najpierw „ujawnił”, że WSI, „znacznie wcześniej wiedziały” o ogólnie dostępnej bazie danych w czytelni IPN, której część na przełomie 2004 i 2005 roku przekazał znajomym dziennikarzom Bronisław Wildstein – wskazuje Sławomir Cenckiewicz.
Znacznie ciekawszy jest drugi przykład podawany w tym kontekście przez historyka. Po wypowiedzi odnośnie „listy Wildsteina” gen. Dukaczewski poinformował Kolegium IPN, że służby, którymi kieruje rzekomo „dysponują wiarygodnymi informacjami o zainteresowaniu służb wschodnich Instytutem ze względu na łatwość dotarcia do znajdujących się w nim dokumentów”.
– Na podstawie lektury akt IPN można wyciągnąć wiele ciekawych wniosków na temat działania służb, które nie zmieniają się szybko – twierdził gen. Dukaczewski. Są to bardzo interesujące informacje, zważywszy na to, że tezy te wróciły w listopadzie 2011 r. w książce „Nielegalni”. Napisał ją oficer Agencji Wywiadu, który w 2007 r. odszedł emeryturę. Posługuje się pseudonimem Vincent V. Seversky. Nieoficjalnie wiadomo, że tym pisarzem jest bardzo dobry znajomy gen. Dukaczewskiego.
Autor, który karierę rozpoczął w komunistycznych służbach rozprawia się w książce z tymi, którzy chcieli zdecydowanego odcięcia pępowiny łączącej nowo powstałe państwo i jego służby. Bohaterami są funkcjonariusze Agencji Wywiadu, którzy mają pełne ręce roboty, bo Rosjanie swojego „kreta” umieścili na wysokim szczeblu w IPN. Zastanawiająca zbieżność, tym bardziej, że jak mówią znawcy tematyki służb specjalnych, literatura w tym środowisku to istotny element wewnętrznych porachunków.
W „Nielegalnych” na przykład na koniec autor „rozjeżdża” gen. Mariana Zacharskiego. Po wspomnieniach, jakie napisał Zacharski, łatwo można zrozumieć, że w środowisku służb ma oddanych przyjaciół, ale ma też i wrogów, a także ludzi, do których nie żywi zbytniego szacunku. We wspomnianym odcinku „Superwizjera” były szef WSI daje do zrozumienia, że nie pała do Zacharskiego sympatią. Autor „Nielegalnych” również jest w konflikcie z Zacharskim.
Francja oskarżona, Polska ośmieszona
Autor „Długiego ramienia Moskwy” gen. Dukaczewskiego nazywa „wyjątkowo nieprofesjonalnym szefem służb”. Na potwierdzenie opinii wymienia „ciągłe występy w mediach, wdawanie się w polemiki, spory polityczne”. Do tego można dorzucić różne afery, jak np. ta wspomniana już z dziką lustracją Tarnowskiego.
Oficerowie służb wskazywali też na „politykę kadrową” szefa WSI. – Jak zreformować służby, w których gen. Dukaczewski szefem wywiadu robi funkcjonariusza będącego w przyszłości oficerem prowadzącym Grzegorza Żemka, głównego bohatera afery FOZZ – pytał retorycznie były szef UOP płk Zbigniew Nowek „pijąc” prawdopodobnie do nominacji płk. Krzysztofa Łady.
Skoro jesteśmy przy kompromitacjach wojskowych służb pod wodzą przyszłego (?) doradcy Ruchu Palikota, należy jeszcze wspomnieć o aferze z rakietami „Roland-2” w 2003 r. czyli już po naszym włączeniu do NATO. Ówczesny szef Biura Bezpieczeństwa Wewnętrznego pochwalił się, że polskie służby wojskowe znalazły w Iraku skład rakiet „Roland-2”.
Rakiety produkowane były we Francji, komunikat Siwca był więc mocną sugestią, że państwo to złamało embargo ONZ. U premiera Leszka Millera interweniował prezydent Jacques Chirac informując, że jego kraj od dawna nie produkuje tego typu rakiet. Okazało się, że rakiety wyprodukowano w 1984 r., z kolei wybity na nich rok 2003 oznaczał wykonany przegląd techniczny.
Co na to szef WSI, Marek Dukaczewski? Odpierał zarzuty powtarzając, że nikt z funkcjonariuszy WSI nie twierdził, że rok 2003 oznacza datę produkcji.
Dukaczewski, Makowski i afgańska kompromitacja
Największą aferą związaną z wojskowymi służbami pod dowództwem Marka Dukaczewskiego jest chyba operacja Kandahar (w raporcie z weryfikacji określona jako operacja „Zen”. Media szybko ujawniły jej prawdziwy kryptonim).
Miała ona polegać na stworzeniu firmy handlowej, albo sieci firm zaopatrującej polskie wojsko w Afganistanie, a przy okazji stanowić bazę do działań „rozpoznawczo-wywiadowczych”. Filarem akcji mającej być budowaniem osłony kontrwywiadowczej dla naszego kontyngentu został płk Aleksander Makowski vel Stępiński – legenda Departamentu I, która swoją „sławę” budowała m.in. na działaniach przeciwko „Solidarności”.
Zaangażowanie Makowskiego odbyło się za wiedzą Dukaczewskiego i za sprawą ministra obrony narodowej Jerzego Szmajdzińskiego. Jak pisze Sławomir Cenckiewicz o jego wykorzystaniu zadecydować miały właśnie legenda z czasów PRL oraz kontakty zagraniczne.
Minister Szmajdziński tłumacząc ten angaż mówił o „słabości aparatu wywiadowczego WSI”. – Działałem w interesie polskich żołnierzy i nie było dla mnie najważniejsze to, że Aleksander Makowski działał w PRL-u, a może w tym sensie było to dla mnie ważne, że miał opinię i do dzisiaj ma opinię jednego z najlepszych fachowców w tej dziedzinie – mówił Szmajdziński.
Operację Kandahar opisali w jednym ze swoich tekstów reporterzy Michał Majewski i Paweł Reszka. Wyłania się stamtąd obraz profesjonalnie przygotowanej i realizowanej operacji. Ujawnienie tej akcji w raporcie, nawet pod zmienioną nazwą uznali za „mocno kontrowersyjne”. Oddzielny tekst poświęcili również płk. Makowskiemu pytając w tytule „Superszpieg czy konfabulant”.
Szefostwo WSI dbało, by operacja była przedstawiana jako profesjonalna akcja wymierzona wprost w Al-Kaidę. Jej zwieńczeniem miało być pojmanie Ajmana al-Zahawiriego. Taką wersję przedstawiali też ministrowie obrony Jerzy Szmajdziński oraz jego następca Radosław Sikorski, który nawet postanowił pochwalić się operacją przed Amerykanami.
O operacji Kandahar w związku z obecnym szefem MSZ mówił Lech Kaczyński. „Kolejny zarzut dotyczył pewnej tajnej operacji, którą Sikorski przedstawił mi jako olbrzymi sukces WSI, co okazało się całkowitą bzdurą. Poinformowanie o tym Amerykanów było kompromitacją – mówił prezydent w wywiadzie-rzece z Łukaszem Warzechą. Kompromitacja polegała m.in. na tym, że płk Makowski nie był dla Amerykanów postacią obcą.
– Zaangażowanie byłego oficera bezpieki w jedną z najważniejszych po 1990 r. operacji wywiadowczych nastąpiło mimo ostrzeżeń szefa UOP i amerykańskich sojuszników, którzy zgłaszali wobec osoby Makowskiego szereg wątpliwości – czytamy w książce „Długie ramię Moskwy”. Jak mówił szef UOP Zbigniew Siemiątkowski „zakładaliśmy”, że Makowski może być konfabulantem, a jego źródła mogą być inspirowane”.
Z raportu przewodniczącego komisji weryfikacyjnej dowiadujemy się o konkretnych kwotach, jakie WSI wypłaciła Makowskiemu. Od 2002 r. miał dostać ponad 30 000 zł oraz ponad 100 000 dolarów. Nieco później miał doprowadzić do zawarcia z WSI nieformalnej umowy na świadczenie usług wywiadowczych w tym zabezpieczenie źródeł informacji i swoich potrzeb. I miał zażądać za te usługi 40 000 dolarów miesięcznie.
Podsumowanie tej akcji w raporcie z weryfikacji WSI jest miażdżące: – W sprawie ZEN (Kandahar – M.M) służby działając na zlecenie hochsztaplera, okradały państwo polskie i były gotowe narazić polskich żołnierzy i zwierzchników sił zbrojnych na najwyższe niebezpieczeństwo i międzynarodową kompromitację – czytamy w dokumencie.
W tym, że Ruch Palikota chce byłego szefa WSI uczynić doradcą w sprawie służb specjalnych nie ma nic zaskakującego. Można powiedzieć, że historia lubi się powtarzać. Kiedyś Klub Samoobrony Andrzeja Leppera zgłosił do pracy w sejmowej podkomisji nad ustawami na temat służb płk. Marka Mackiewicza, który był wiceszefem kontrwywiadu wojskowego za rządu Włodzimierza Cimoszewicza. Media informowały, że WSI z wzajemnością krąży koło Samoobrony.
Cyniczny konfabulator?
Witold Waszczykowski – negocjator w sprawie tarczy antyrakietowej twierdzi, że były szef WSI bywał częstym gościem w gabinecie ministra Radosława Sikorskiego, który konsultuje z nim wiele decyzji personalnych. W ostatnich dwóch latach Dukaczewski zasłynął publicznym głoszeniem licznych rewelacji na temat skutków likwidacji WSI. W lutym 2007 r. twierdził jakoby „za granicą zatrzymano kilku znajomych jednej z osób wymienionych w raporcie z weryfikacji WSI”, rok później oburzał się na „nielegalne kopiowanie i wynoszenie materiałów kontrwywiadu przez ludzi Macierewicza” i postulował, by „»wygasić SKW«, bo straciła kontrolę nad listą współpracowników”. W czerwcu 2008 r. alarmował, że „polski wywiad utracił kontakt z agentami w Rosji, na Ukrainie, na Białorusi oraz w Azji Środkowej i na Bliskim Wschodzie, a ich życie może być zagrożone”, a we wrześniu ubiegłego roku wieścił, iż „wojskowy wywiad dziś już praktycznie nie istnieje”.
Czy takie działania polegające na wprowadzaniu elementów dezinformacji i głoszenia tez nie opartych na faktach, a przez to de facto dezinformowanie opinii publicznej czegoś nam nie przypominają? To oczywiście także strategia działania Janusza Palikota. Sojusz obu Panów wydaje się poniekąd naturalny. Przypomnijmy, że to właśnie Dukaczewski w wywiadzie dla „Polska. The Times” z czerwca 2010 roku wskazywał na Jarosława Kaczyńskiego, jako odpowiedzialnego za katastrofę smoleńską. Chyba nie trzeba dodawać, kto tę absurdalną tezę powtarzał do zbudzenia w telewizji i zbijał na niej kapitał polityczny.
 
Mariusz Majewski
https://rebelya.pl/post/536/marek-dukaczewski-czowiek-kwasniewskiego-sikorskiego
https://rebelya.pl/post/540/woyciechowski-interes-suzb-to-nie-interes-polsk
https://rebelya.pl/post/5408/kierunkowy-22-debiutant-lepszy-niz-masowska
https://rebelya.pl/post/5412/funky-koval-to-moje-ukochane-dziecko-chociaz-ge
https://rebelya.pl/post/542/foreign-policy-10-nieoczekiwanych-tematow-2012-
https://rebelya.pl/post/5422/szatkowski-zbroimy-sie-na-potege-ale-bez-adu-i-
https://rebelya.pl/post/5431/my-wszyscy-jako-chrzescijanie-jestesmy-wciaz-ni
https://rebelya.pl/post/5443/nasz-patronat-film-pod-murami-auschwitz-o-zonie-1
https://rebelya.pl/post/5449/stan-wyjatkowy-na-ukrainie-wprowadzony-tylnymi-
https://rebelya.pl/post/5455/kamil-kisiel-rece-opadaja-wolnosciowy-przemys-p
https://rebelya.pl/post/5490/beim-polska-powinna-stawiac-na-kolej-a-nie-samo
https://rebelya.pl/post/5516/kontrowersyjny-wyrok-sadu-rejnowego-na-warszaws
https://rebelya.pl/post/5526/warszawskja-gazeta
https://rebelya.pl/post/5538/hipolit-jundzi-z-kresypl-czego-nie-rozumie-dawi
https://rebelya.pl/post/5544/polacy-maja-ograniczone-horyzonty-a-przeciez-je
https://rebelya.pl/post/5559/kobeszko-antyukrainska-propaganda-a-rzeczywisto
https://rebelya.pl/post/5560/staniko-od-rzewuskiego-do-krasnodebskiego-co-wa
https://rebelya.pl/post/5579/raport-pzpn-na-polskich-stadionach-jest-bezpiec
https://rebelya.pl/post/558/krasnodebski-dla-rebelyapl-polska-2012-jeszcze-w
https://rebelya.pl/post/561/krasnodebski-dla-rebelyapl-powiew-wolnosci-dotr
https://rebelya.pl/post/5636/policja-i-straz-pozarna-stadion-narodowy-nie-sp
https://rebelya.pl/post/5646/w-poznanskim-ipn-odnaleziono-dokumenty-wojskowe
https://rebelya.pl/post/5679/dawid-wildstein-z-kijowa-11-bez-kobiet-majdanu-
https://rebelya.pl/post/5688/eski-zwyciestwo-majdanu-na-wyciagniecie-reki
https://rebelya.pl/post/569/manipulacja-w-mediach
https://rebelya.pl/post/5705/witold-jurasz-kto-dazy-do-podziau-ukrainy
https://rebelya.pl/post/5712/dawid-wildstein-chrzescijanski-majdan
https://rebelya.pl/post/5725/benedykt-xvi-o-spekulacjach-na-temat-spisku-prz
https://rebelya.pl/post/5730/jakobik-energetyka-to-klucz-do-ratowania-ukrain
https://rebelya.pl/post/5741/radziejewski-heroje-kontra-klany
https://rebelya.pl/post/5766/gospodarek-ksiadz-w-operze
https://rebelya.pl/post/5769/banczyk-bogosawiona-katastrofa-poczatek-konca-d
https://rebelya.pl/post/5769/banczyk-bogosawiona-katastrofa-poczatek-konca-d?print=1
https://rebelya.pl/post/5792/besancon-rosja-kolporter-kamstwa
https://rebelya.pl/post/5801/jacek-karpinski-genialny-polski-konstruktor-i-w
https://rebelya.pl/post/5809/czy-zyjemy-w-cieniu-ludobojczych-suzb-o-pensjon
https://rebelya.pl/post/5811/dawid-wildstein-z-krymu-tu-bedzie-rosja-i-co-z-
https://rebelya.pl/post/585/memches-mesjanizm-jest-dzisiaj-rekwizytem-w-spe
https://rebelya.pl/post/5850/przyjda-wyprowadza-pieprzna-ci-w-eb-rozmowa-z-p
https://rebelya.pl/post/5859/david-liebers-ukraina-kraj-bez-prawdziwych-przy
https://rebelya.pl/post/5873/herman-jesli-przyjda-podpalic-dom
https://rebelya.pl/post/5886/rondo-czterdziestolatka-w-sercu-warszawy-symbol
https://rebelya.pl/post/589/od-trzech-magow-do-trzech-kroli
https://rebelya.pl/post/5901/moczulski-putin-a-hitler-podobienstwa-i-roznice
https://rebelya.pl/post/5902/panstwo-polskie-wyrzeko-sie-polonii-i-polakw-na-ws

– Nie mamy żadnej polityki wobec 20-milionowej polskiej diaspory rozsianej po całym świecie. Najgorzej jest na Wschodzie. Bycie Polakiem na Białorusi czy Ukrainie nic nie daje i do niczego nie prowadzi – mówi
dr Robert Wyszyński z Uniwersytetu Warszawskiego, socjolog, specjalista ds repatriacji w rozmowie z „Nową Konfederacją”.

Jaki jest stan polskiej polityki wobec Polonii i Polaków w byłych krajach ZSRR?
– Sytuacja jest tragiczna. Kresowianami nie zajmuje się żadna opcja polityczna, a państwo polskie nie pomaga repatriantom niemal w niczym, wręcz przeszkadza. Karta Polaka daje tylko darmową wizę i prawo do studiowania, ale bez stypendium. Nie jest podstawą do repatriacji ani do osiedlenia się w Polsce.
Państwo polskie rocznie sprowadza z Kazachstanu zaledwie kilka rodzin z długiej, wielotysięcznej kolejki w ramach tzw. Bazy Rodak, inni wracają na własny koszt. Gmina użycza mieszkania komunalnego jedynie na dwa lata, a potem z reguły ten okres przedłuża. Sam znam natomiast dwie rodziny, które otrzymały na własność mieszkania w Warszawie w darze od dewelopera. Repatriantów nikt nie zwolnił jednak od podatku od darowizny, zalegają oni więc obecnie fiskusowi na 180 tys. zł. Przecież to absurd.
Nie bierzemy też przykładu z naszych sąsiadów, którzy robią wszystko, aby zachęcić swoich krajan do powrotów. Niemcy sprowadzali z terenów byłego ZSRR na przełomie lat 80. i 90. 225 tys. osób rocznie, potem zeszli do rocznego kontyngentu ok. 100 tys., aż do „wyczerpania zasobów” etnicznych Niemców.
W obecnej chwili z republik azjatyckich sprowadza „ludność słowiańską” wymierająca Federacja Rosyjska – około kilkudziesięciu tysięcy osób rocznie, a w tym i tysiące Polaków przesiedlonych przez Stalina do Kazachstanu. Polska nie prowadzi natomiast żadnej przemyślanej polityki wobec 20-milionowej diaspory rozsianej po całym świecie. Nie ma też polskiego instytutu, który by koordynował działania organizacji polonijnych. Nie ma programów stypendialnych dla młodych ludzi. Na terenie byłego ZSRR wciąż żyje nawet do 2,5 mln Polaków, bycie Polakiem na Białorusi czy Ukrainie do niczego jednak nie prowadzi.
Narodowość to jednak chyba nie tylko kwestia interesów. Do czego mogłoby i powinno bycie Polakiem prowadzić?
– No cóż, mamy doskonale rozbudowany system stypendiów dla Białorusinów i Ukraińców w Polsce, a dla Polaków z Białorusi i Ukrainy już nie. Skończenie polskiej szkoły to droga donikąd. Najsmutniej było chyba w 2004 r., kiedy nasz rząd odmówił stypendiów pierwszemu rocznikowi absolwentów Polskiej Szkoły w Grodnie. To znaczy, że trzeba być skończonym frajerem, by na łukaszenkowskiej Białorusi posłać dziecko do takiej polskiej szkoły.
Dla porównania dzieciom posiadającym Kartę Węgra automatycznie przyznawana jest coroczna wyprawka szkolna, mają również zapewnioną szansę na studia i stypendium. A u nas? My wprowadzamy obostrzenia przy wydawaniu Karty Polaka, m.in. egzamin ze współczesnego polskiego na poziomie A1, egzamin ze znajomości polskiej historii i literatury, a nie dajemy starającym się o kartę prawie nic w zamian.
Zachodnia emigracja zaś wcale nie jest w lepszej sytuacji. W 2012 r. podczas Trzeciego Zjazdu Polonii polskie nauczycielki mieszkające na Wyspach Brytyjskich zapytały np., co MEN robi w sprawie kursów z języka polskiego dla polskich dzieci. Strona brytyjska sama okazała bowiem zainteresowanie takimi rozwiązaniami, chcąc zachować szansę na pozbycie się rodzin imigrantów w obliczu pogłębiającego się kryzysu. Okazało się, że MEN w ogóle nie podejmuje w tym kierunku żadnych działań. Obecny podczas zjazdu Mirosław Sielatycki, wiceminister edukacji, dosłownie uciekał przed pytaniami.
Czy naprawdę nikt tego nie próbuje zmienić? Poza tym nawet przy obostrzeniach dotyczących Karty Polaka nie można chyba powiedzieć, że polskie obywatelstwo jest przesadnie trudno dostać. Niektórzy, tak jak piszący o przyznawaniu polskich paszportów młodym Izraelczykom Gabriel Kayzer, twierdzą wręcz, że obywatelstwo dostaje się dziś zbyt łatwo.
– Tak, paradoksalnie łatwiej jest dziś dostać obywatelstwo RP, będąc osobą polskiego pochodzenia niż etnicznym Polakiem. I w tym właśnie kierunku mają iść dalsze zmiany prawne. Obrady podkomisji ds. Ustawy o Repatriacji zostały kilka miesięcy temu przerwane. Rząd reprezentowany głównie przez urzędników MSW jednoznacznie dał bowiem do zrozumienia, że żadnej repatriacji „etnicznych Polaków” nie chce. Odrzucono obywatelski projekt ustawy repatriacyjnej, który miał zaradzić kuriozalnej sytuacji, w której np. więcej Polaków wyjeżdża z Kazachstanu do Niemiec i Rosji w ramach ich akcji repatriacyjnych, niż wraca do Polski.
Strona rządowa chce natomiast wprowadzenia nowej ustawy o stwierdzaniu polskiego pochodzenia. Chodzi o to, aby osoby, które w przeszłości posiadały choćby jednego pradziadka z polskim obywatelstwem, a następnie wyemigrowały lub wyjechały w ramach repatriacji do, w ich odczuciu, kraju macierzystego, miały prawo uzyskać obywatelstwo polskie.
W myśl ustawy, nad którą prace trwają już od 2011 r., takie osoby, niekoniecznie będące przecież polskiej narodowości, będą miały większe prawo do obywatelstwa niż repatriant ze wschodu czy posiadacz Karty Polaka. Zresztą w przypadku naszych rodaków na Wschodzie nie można mówić o prawdziwej repatriacji. Repatriant to uchodźca, który został siłą przesiedlony i powraca w rodzinne strony. Natomiast Polacy na Litwie, Ukrainie i Białorusi nigdzie nie wyjeżdżali, zostali tam, gdzie kiedyś była Polska. Ci z kolei, których siłą przesiedlono z Kresów do Kazachstanu, nie wracają już przecież do swoich dawnych domów.
No tak, ale czy kresowiaków także nie objęłyby zmiany prawne, na którymi obecnie pracują komisje?
– Projekt ustawy jasno stwierdza, że absolutnie nie dotyczy ona obywateli, którzy znaleźli się poza krajem na mocy umów pomiędzy Polską a ZSRR.
Projekt obejmie za to osoby, które dobrowolnie z Polski emigrowały po 1945 r., np. na zachód lub południe, lub wyemigrowały w okresie międzywojennym. Osoby, o których mówi ustawa, po przyznaniu przez konsula „polskiego pochodzenia” mogą osiedlić się w Polsce w dowolnym momencie i będzie im przysługiwał cały pakiet praw socjalnych, o których nawet nie może marzyć posiadacz Karty Polaka (chodzi np. o zasiłki, dostęp do służby zdrowia, zapomogi, stypendia naukowe). Natomiast jeśli zostaną w swoim macierzystym kraju, do którego wyjechały, to państwo polskie będzie nadal im pomagać i przyznawać im i ich dzieciom np. stypendia edukacyjne.
Musimy też pamiętać, że przewidziany w projekcie ustawy powrót osób polskiego pochodzenia związany jest z otrzymaniem w dwa lata obywatelstwa, co daje natychmiast prawo do ubiegania się o zwrot utraconego mienia. A przecież obywatele niemieccy, którzy wyjechali po wojnie, także przez pewien okres posiadali obywatelstwo polskie. Warto może tu nadmienić, że okres oczekiwania na repatriację etnicznych Polaków z Kazachstanu to 9–10 lat.
Jest pan autorem wielu publikacji na temat przemian społecznych i demograficznych. Jakie widzi pan rozwiązania polskiego kryzysu demograficznego? Czy przyjmowanie repatriantów może pomóc?
– Cóż, w stworzonych obecnie w Polsce realiach ekonomicznych nie ma cudownych leków na starzenie się naszego społeczeństwa. Coraz więcej młodych ludzi z Polski wyjeżdża, szukając lepszych zarobków, szansy na założenie rodziny, lepszych warunków socjalnych i większego poszanowania dla swojej pracy. Wielu nigdy nie wróci. Te dziury demograficzne można zaś wypełniać repatriantami lub imigrantami. Ja osobiście uważam to pierwsze rozwiązanie za znacznie lepsze.
Dlaczego repatriacje są lepszym rozwiązaniem niż przyjmowanie imigrantów?
– Bo tania imigracja to często po jednym pokoleniu płonące przedmieścia. Ludzie zadowoleni ze swojego życia dość rzadko wyjeżdżają. Dziś imigranci przyjeżdżają do Europy raczej z krajów, które są biedne i wyniszczone. Następuje więc eksport „anomii”, czyli postawy negującej wartości danego społeczeństwa. Proszę pamiętać, że imigranci często pochodzą ze społeczeństw, gdzie grabież jest permanentną cechą władzy. W sprzyjających warunkach owa anomia zaczyna się zaś rozprzestrzeniać. To ciekawe, że w Londynie do zamieszek sprowokowanych przez imigrantów przyłączyli się w końcu również przedstawiciele lokalnego marginesu.
Czy z repatriantami jest inaczej?
– Repatrianci mają szansę na znacznie łatwiejszą adaptację i jednopokoleniową akulturację, czyli powrót do kultury macierzystej jej historii i wartości. Proszę tylko spojrzeć na Niemcy. Próby budowania społeczeństwa multikulturalnego z Turkami spełzły na niczym. Tymczasem programy repatriacyjne zakończyły się sukcesem. Niemal każda kropla zagranicznej niemieckości została zresztą już skrupulatnie przez rząd federalny „wyssana” i spożytkowana dla dobra kraju. Po pierwszej fali repatriacji powojennej – 12,5 mln osób – w latach 1950–1986 sprowadzono 1,35 mln etnicznych Niemców głównie ze Śląska (2/3) i z Rumunii. W tym ostatnim przypadku na łono ojczyzny przywracano zaś ludzi, którzy na teren obecnej Rumunii przybyli jeszcze w średniowieczu!
Tak czasowo odległy związek z niemieckością nie przeszkodził jednak Hercie Müller, pisarce urodzonej w Rumunii, osiedlić się Niemczech i tworzyć niemiecką literaturę na tak wysokim poziomie, że zostało to wyróżnione Nagrodą Nobla.
Ostatnią dużą akcją rządu RFN było zaś sprowadzenie po upadku ZSRS ponad 2 mln Niemców, głównie z terenów Syberii i Kazachstanu.
Niemcy prowadzili więc niesłychanie efektywną politykę repatriacyjną i koordynowali ją na szczeblu centralnym. W myśl ich prawa każdy land musiał dostarczyć pewnej liczby mieszkań komunalnych, zapewnić miejsca pracy, urzędników pomagających w osiedleniu. To było ogromne i przemyślane przedsięwzięcie.
Kto jeszcze z naszych sąsiadów podejmuje działania repatriacyjne na dużą skalę?
– Premier Węgier Viktor Orbán świętował niedawno wydanie półmilionowego obywatelstwa dla rodziny węgierskiej w granicach tzw. Wielkich Węgier. Politykę repatriacyjną wobec własnej diaspory mają nawet Mołdawia i Białoruś. Na naprawdę dużą skalę działania repatriacyjne prowadzą zaś Rosjanie. Jest to zresztą u nich połączone z bardzo przemyślaną i stosunkowo „tanią” polityką wobec rosyjskiej diaspory.
Na terenach szczególnie „muzułmańskich republik” byłego ZSRS, w niemal każdym ośrodku ze znaczniejszą liczbą Rosjan działa punkt repatriacyjny np. przy klubie słowiańskim czy szkole rosyjskojęzycznej. Rosjanie nie mogą wprawdzie być tak hojni jak Niemcy i dawać repatriantom pełnej ochrony socjalnej. Mogą natomiast opłacić transport mienia w specjalnych kontenerach i wyznaczyć miejsce osiedlenia na terenach, gdzie potrzeba rąk do pracy. Osiedlający otrzymuje obywatelstwo w kilka miesięcy, dzieci mają prawo do bezpłatnej nauki i, co szczególnie ważne, osoby starsze pomimo braku okresu składkowego otrzymują najniższe emerytury. Rosjanie nie rozbiją w ten sposób wielopokoleniowych rodzin, tak jak ma to często miejsce w przypadku Polski.
Powołano też do życia fundację Russkij Mir. Wspiera ona wszelkie działania na rzecz Rosjan żyjących poza granicami. Na prośbę diaspory Russkij Mir może również do każdego niemal miejsca wysłać nauczyciela języka rosyjskiego lub egzaminatora. Zdanie matury rosyjskiej z dobrymi wynikami uprawnia zaś do darmowych studiów w Rosji na dającym duże szanse zawodowe dobrym kierunku. W tym momencie opłaca się dziecko kształcić tak, aby było Rosjaninem.
Rozmawiał Michał Kuź

https://rebelya.pl/post/5907/hanna-shen-tajwanski-majdan
https://rebelya.pl/post/5914/rzad-wyda-49-mln-zotych-na-portal-dla-bezdomnyc
https://rebelya.pl/post/5916/kayzer-paszport-znaleziony-w-tel-awiwie
https://rebelya.pl/post/5917/marek-banczyk-czas-podac-reke-serbowi
https://rebelya.pl/post/5922/karwecki-realpolitik-ukaszenki
https://rebelya.pl/post/593/dugin-juz-nie-stawiam-na-putina-rosja-zmierza-k
https://rebelya.pl/post/5964/sekowski-zostan-swoim-deweloperem
https://rebelya.pl/post/6077/biernat-putin-dziaa-jak-miloszevic
https://rebelya.pl/post/61/w-londynie-boja-sie-wojewodzkiego
https://rebelya.pl/post/6106/b-ks-micha-sopocko-wbrew-swiatu-zaufa-bogu-i-si
https://rebelya.pl/post/611/przeczytaj-oswiadczenie-pk-mikoaja-przybya
https://rebelya.pl/post/611/przeczytaj-oswiadczenie-pk-mikoaja-przybya?saved=1
https://rebelya.pl/post/613/macierewicz-powstaje-pytanie-o-dalsze-istnienie
https://rebelya.pl/post/618/tak-nas-podsuchuja-raport-o-tym-jak-panstwo-ogr
https://rebelya.pl/post/619/czworki-oddajcie-nam-mesjanizm
https://rebelya.pl/post/6199/staniszkis-unia-znudzona-sama-soba
https://rebelya.pl/post/620/zycie-seksualne-dzikich
https://rebelya.pl/post/6210/agresja-rosji-na-ukraine-poniedziaek-5-maja
https://rebelya.pl/post/6240/nasz-patronat-ruszaja-zdjecia-do-nowego-filmu-o
https://rebelya.pl/post/6270/zazywanie-wiekszosci-wspoczesnych-tabletek-wyni]
https://rebelya.pl/post/628/prilepin-jak-tak-dalej-pojdzie-rosja-sie-rozpad
https://rebelya.pl/post/6314/jan-przybylski-skandynawska-alternatywa-dla-pol 
https://rebelya.pl/post/636/ewa-thompson-dla-rebelyapl-drugi-obieg-nie-jest-do
https://rebelya.pl/post/6364/agnieszka-romaszewska-po-wyborach-refleksja-nie
https://rebelya.pl/post/639/smolenski-przeom-to-nie-przywroci-zycia-tym-kto
https://rebelya.pl/post/641/zarzadzanie-zazdroscia
https://rebelya.pl/post/6427/ludzie-i-bestie
https://rebelya.pl/post/6460/chorych-w-spiaczce-nalezy-leczyc-a-nie-obserwow
https://rebelya.pl/post/6469/psy-wojny-na-ukrainie
https://rebelya.pl/post/6522/tasmy-prawdy-i-geopolityka
https://rebelya.pl/post/6529/dawid-wildstein-kto-dzis-broni-tuska-dziaa-na-s
https://rebelya.pl/post/6543/koziarski-ziemkiewicz-zadaje-bol-niepokoi-i-dra
https://rebelya.pl/post/6565/stanisaw-cat-mackiewicz-propaganda
https://rebelya.pl/post/6566/odrobina-anarchizmu-nigdy-nie-zaszkodzi-rozmowa
https://rebelya.pl/post/657/czarna-ksiega-czerwonego-sportu
https://rebelya.pl/post/657/czarna-ksiega-czerwonego-sportu,
https://rebelya.pl/post/657/czarna-ksiega-czerwonego-sportu?print=1
https://rebelya.pl/post/6572/marciniak-eksport-rosyjskich-zulikow
https://rebelya.pl/post/6589/ewa-thompson-polskosc-to-normalnosc
https://rebelya.pl/post/6597/dawid-wildstein-co-by-byo-gdyby-panowa-konserwa
https://rebelya.pl/post/6615/serwisy-internetowe-maja-swoich-wascicieli-ci-z
https://rebelya.pl/post/6616/od-wrzesnia-do-polskiego-pkb-gus-bedzie-wliczac
https://rebelya.pl/post/663/kim-pan-jest-majorze-fiszer
https://rebelya.pl/post/6640/juliusz-gakowski-dwie-informacje
https://rebelya.pl/post/6642/damian-markowski-rana-woynia
https://rebelya.pl/post/6649/swiadectwo-wiary-hanny-gronkiewicz-waltz
https://rebelya.pl/post/6665/most-przez-wise-czyli-jak-pewna
https://rebelya.pl/post/672/lista-charona-czyli-jak-wyrzucono-36-niewygodny
https://rebelya.pl/post/6746/wieczny-grunwald-ayn-rand-czyli-rzecz-o-samocho
https://rebelya.pl/post/677/memches-optymizm-tomasza-merty
https://rebelya.pl/post/680/hypki-syszy-gosy
https://rebelya.pl/post/685/warszawa-bez-muzeum-sztuki-nowoczesnej-artysci-

Muzeum Sztuki Nowoczesnej wg projektu Christiana Kereza prawdopodobnie nie będzie. Już czas żeby zaangażowani i krytyczni artyści zaangażowali się w krytyczne spojrzenie na własne dokonania. Artystyczne i polityczne.
 
 
Zamiast w nowoczesnym budynku na Pl. Defilad, Warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej znajdzie się w pomieszczeniach po salonie meblowym Emilia. Władze Warszawy zapewniają, że to wszystko tymczasowo, ale wiadomo, że prowizorki są najtrwalsze. Zwłaszcza w dobie kryzysu.
– Skontaktowałem się z prezesem Emilii i przekonałem go, żeby nie wiązał się z Żabką czy Biedronką, ale wybrał naszą ofertę. Mogę powiedzieć, że budynek jest dla muzeum zarezerwowany. Pozostaje dopracować umowę – chwalił się w „Gazecie Wyborczej” wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz swoim oddaniem dla idei muzeum w siedzibie po legendarnym już salonie meblowym. Narzeka tylko, że właściciele Emilii chcą zbyt dużo za wynajem.
GW: Maska spadła z twarzy Gronkiewicz-Waltz
Można powiedzieć, że właśnie upadł prestiżowy projekt. Prestiżowy, bo tego rodzaju Muzeum Sztuki Nowoczesnej, jakie miało stanąć na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, mają nieliczne europejskie stolice. „Przerażający jest prowincjonalizm władz, które zdają się nie rozumieć, jaki to byłby dla Warszawy skok cywilizacyjny – dynamiczna instytucja kultury w miejscu blaszaków na placu Defilad. Nie ma woli politycznej, żeby zająć się głównym placem w naszym mieście. Maska nowoczesnej obywatelki zsunęła się z twarzy pani prezydent i już nikt chyba nie ma wątpliwości, że tego muzeum nie chce w Warszawie budować” – lamentuje na łamach warszawskiego dodatku „Gazety Wyborczej” Agnieszka Kowalska.
Można dodać, że przerażający jest też prowincjonalizm części polskich elit artystycznych i okołoartystycznych, które w imię dogmatu, że za drzwiami czai się PiS przez lata żyrowało i żyruje trwanie przy władzy w stolicy i w całej Polsce populistycznego ugrupowania, które uważa kulturę i artystów, jak i większość innych środowisk, za zło konieczne. Żadna władza w Polsce po 1989 roku nie była tak wspierana przez nie, jak właśnie Platforma Obywatelska. A teraz wielkie zdziwienie.
To prawda, ta władza z różnych szczebli sypnęła im pieniędzmi (w dużej mierze z Unii Europejskiej), na różne projekty, i jeszcze nie pytała o efekty. Ale to nie była żadna polityka kulturalna, tylko – skuteczne – kupowanie sobie spokoju i poparcia różnych luminarzy kultury i sztuki w kolejnych wyborach.
Teraz zaś nagle „Gazeta Wyborcza” ujawnia: „Nieoficjalnie w ratuszu można usłyszeć, że ekipa PO, która dostała muzeum w schedzie po PiS (za rządów tej partii zapadła decyzja o budowie), jest niechętna inwestycji. Wynajęcie Emilii ma uspokoić opozycję, by nie mogła zarzucać Platformie, że przez lata nic nie zrobiła.”
Wszystko przez tego szkodnika Kereza
Zdaniem Ratusza winę za faktyczny upadek idei muzeum na Placu Defilad ponosi jego szwajcarski projektant Christian Kerez, który rzeczywiście nie wyrabia się czasowo i finansowo, ale też już po wyłonieniu jego projektu w opóźnionym konkursie musiał uwzględnić nowe życzenia władz miasta. Zawsze, gdy dla rządzących obecnie w Polsce pojawia się problem, sprawnie zrzuca winę na innych. Przypomnijmy skróconą listę: byłego prezydenta, opozycję, spekulantów, lekarzy, aptekarzy, Grecję, Węgry, niegospodarnych działaczy i nieudolnych piłkarzy (jak to się dzieje obecnie w Gdańsku, gdzie prezydent miasta właśnie szuka winnych klapy finansowej stadionu PGE Arena). W tym wypadku winny jest zły i pazerny architekt, któremu i tak jest wszystko jedno, bo pracuje sobie spokojnie z dala od warszawskiego piekiełka i polskich mediów.
Nie tak dawno temu winni zła byli też kupcy z Placu Defilad. Czy ktoś jeszcze pamięta, jak Ratusz i wspierający go politycy rządzącej partii i media uzasadniały walkę z nimi? Tym, że Plac Defilad ma być miejscem sztuki i nowoczesności. Propaganda przeciwstawiała brudnych i agresywnych chuliganów – badylarzy wspaniałej europejskiej, kulturalnej przyszłości, która ma nadejść. Metro i Muzeum Sztuki Nowoczesnej – powtarzano jak mantrę. Umknęło w tym szumie, że kupcy nie bronili blaszaków jako takich, lecz swojego miejsca w centrum, co przecież wcześniej obiecała im w kampanii wyborczej Hanna Gronkiewicz Waltz, którą wtedy wsparli.
Ludwik Dorn, wówczas poseł niezależny, jako bodaj jedyny otwarcie postawił w dniach „bitwy o KDT” tezę, że rozgonienie kupców służy tak naprawdę koncernom, które są właścicielami okolicznych wielkopowierzchniowych sklepów. Co robili wtedy ci, którzy dziś lamentują nad losem Muzeum Sztuki Nowoczesnej? Pomstowali na kupców. Dziś artyści i animatorzy sztuki poznali swoje miejsce w szeregu, tak jak wcześniej poznali je mali i średni kupcy warszawscy.
A co na to prawica?
Część elektoratu, a może i polityków szeroko pojętej prawicy może nawet cieszy się z tej całej sytuacji. Ta część prawdopodobnie myśli, że środowiska artystyczne to „lewactwo”, „różowe” koterie, darmozjady na państwowym garnuszku, dewianci, bluźniercy i dobrze im tak. Umyka im to, że choć lewicowe zideologizowanie wielu współczesnych artystów nadaje ton temu środowisku, to jednak większość tworzy sztukę w istocie apolityczną, a poza tym są też w polskiej sztuce współczesnej artyści i dzieła otwarcie reprezentujące inny światopogląd – dla nich nowy obiekt jest szansą na wyjście z cienia. Czy warto wylewać dziecko z kąpielą? Chyba nie. Warto natomiast powalczyć o przywrócenie polskiemu życiu artystycznemu właściwych proporcji, zaburzonych przez agresywne i sztucznie przekręcone w lewo koterie.
Lewica zatęskni za Lechem Kaczyńskim?
Być może istoty problemu dotknęła Joanna Mytkowska, dyrektorka Muzeum Sztuki Nowoczesnej w rozmowie z Janem Kapelą, jedną z czołowych postaci liberalno-lewicowej „Krytyki Politycznej”. Ten przypomniał na początku wywiadu oczywistą oczywistość, o której ciągle się zapomina: Idea budowy Muzeum Sztuki Nowoczesnej związana jest z ówczesnym prezydentem Warszawy Lechem Kaczyńskim. Początek realizacji tego projektu rozpoczął się od umowy Kaczyńskiego z ówczesnym ministrem kultury Waldemarem Dąbrowskim. Potem do końca swoich dni, także jako prezydent RP, Lech Kaczyński wspierał Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Mytkowska tłumaczy to tak: – Lech Kaczyński był państwowcem, chciał budować instytucje istotne dla państwa. Można różnie oceniać, jak mu się te projekty udawały. Kaczyński i część jego doradców uważali się za spadkobierców II Rzeczpospolitej, w związku z tym uważali, że sztuka i kultura są ważnymi elementami tworzenia państwa. W dwudziestoleciu zbudowano Muzeum Narodowe w Warszawie czy gmach Ministerstwa Oświaty Narodowej. To były takie emanacje postępowego państwa, a jednocześnie manifesty progresywnej (ówcześnie) architektury. Być może Lech Kaczyński nie kojarzył sztuki współczesnej z Katarzyną Kozyrą, ale pewnie generalnie kulturę współczesną uważał za czynnik państwotwórczy.
Kapela wcale temu nie zaprzeczył. Co więcej, przypomniał też innego zmarłego w katastrofie smoleńskiej, podsekretarza stanu w Ministerstwie Kultury za rządów PiS i PO, Tomasza Mertę.
– W 2007 minister Kazimierz Ujazdowski mianował mnie dyrektorką. Wtedy moim bezpośrednim szefem był wiceminister zajmujący się muzeami, czyli właśnie Tomasz Merta – wspomina Mytkowska. – To była wyjątkowa współpraca. Tomasz Merta interesował się tworzeniem instytucji publicznych i rozumiał rolę kultury dla sfery publicznej. Pewnie różniły nas gusta estetyczne, ale okazało się, że to nie przeszkadzało we współpracy.
Zaangażujcie się w krytyczne spojrzenie!
Cóż, nie tylko w tej sprawie i nie tylko w tych środowiskach nie doceniono konserwatywnego sposobu myślenia i działania takich ludzi jak Lech Kaczyński i Tomasz Merta. Szkoda, że dzieje się to dopiero po ich tragicznej śmierci i gdy na dodatek upadają wspierane przez nich projekty. Prawica ma do odrobienia wiele lekcji dotyczących kultury i sztuki – tych estetycznych i tych dotyczących polityki kulturalnej, ale jak widać konieczność zmiany, zmiany świadomości, dotyczy także dominującej w artystycznym światku lewicy. Już czas żeby zaangażowani i krytyczni artyści zaangażowali się wreszcie w krytyczne spojrzenie na własne dokonania. Artystyczne i polityczne.
Marcin Herman
https://rebelya.pl/post/6882/witold-jurasz-odznaczenie-dla-rokossowskiej-zni